Rok 2024 to szczególny rok, zdefiniowany w pewnym sensie przez fakt, że około połowa populacji planety – 4 miliardy ludzi – będzie głosować. Ponad 70 krajów na całym świecie – w tym USA i Rosja, które wybiorą swoich prezydentów – przeprowadzi wybory krajowe, a w krajach bloku UE wyborcy będą musieli nominować swoich przedstawicieli do europejskiego organu ustawodawczego.
Dla Rumunów rok 2024 będzie prawdziwym sprawdzianem wyborczej wytrzymałości, ponieważ będą musieli wybrać swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego, a także do władz lokalnych, krajowego organu ustawodawczego i prezydenta kraju. Kwestia połączenia wyborów została zainicjowana przez liderów rządzącej koalicji PSD-PNL w Bukareszcie w zeszłym roku i była szeroko dyskutowana i krytykowana, zwłaszcza przez opozycję. Niedawno ogłoszona ostateczna decyzja o połączeniu wyborów lokalnych i parlamentarnych postawi Rumunów przed co najmniej pięcioma głosowaniami 9 czerwca – w celu mianowania posłów do PE, burmistrzów, radnych lokalnych, przewodniczącego rady powiatu i radnych powiatowych. Można więc oczekiwać, że cały proces będzie uciążliwy, prawdopodobnie z dłuższymi kolejkami i czasem oczekiwania niż zwykle, i prawdopodobnie nie obędzie się bez incydentów na tym froncie. Jeśli chodzi o inne wybory, zgodnie z decyzją polityczną koalicji, wybory prezydenckie zostały wyznaczone na wrzesień, a wybory do parlamentu krajowego – na grudzień.
Wszystkie te wybory oznaczałyby nie mniej niż cztery wybory i łącznie pięć niedziel – wybory prezydenckie miałyby dwie tury, które najprawdopodobniej odbędą się w obu, ponieważ trudno sobie wyobrazić, aby którykolwiek z kandydatów uzyskał ponad 50% głosów w pierwszej turze. Przynajmniej tak mówią sondaże, a historia Rumunii po grudniu pokazuje, że żaden z prezydentów od czasu rewolucji w 1989 r. nie wygrał w pierwszej turze. Dlatego pomysł połączenia niektórych z tych wyborów wydaje się naturalny, zwłaszcza że ustawa zasadnicza, Konstytucja, tego nie zabrania. Jednak odkąd pomysł połączenia niektórych wyborów pojawił się na arenie publicznej, pojawiły się kontrargumenty, od strony prawnej po moralną. Pomimo krytyki ze strony opozycji i społeczeństwa obywatelskiego, rząd w Bukareszcie ostatecznie zdecydował się połączyć wybory prezydenckie i parlamentarne, ale nie tak, jak wydawało się to bardziej naturalne, ale raczej wybory lokalne i wybory do Parlamentu Europejskiego. Dlaczego miałoby to być bardziej naturalne? Ponieważ jest to konstytucyjnie możliwe, a w końcu była to praktyka do czasu ich rozdzielenia wraz z przedłużeniem kadencji prezydenta z 4 do 5 lat, kiedy rumuńska konstytucja została ostatnio zmieniona w 2003 roku. Z drugiej strony Rumunia nie byłaby pierwszym krajem, który dokonałby takiej fuzji, ponieważ jest to powszechna praktyka w krajach europejskich i chociaż nie jest to zalecane przez Komisję Wenecką, nie wyraziła ona żadnego zdecydowanego negatywnego stanowiska w tej sprawie. Ponadto istnieje również precedens z 2019 r., kiedy to, w połączeniu z referendum w sprawie sprawiedliwości, Rumuni wzięli udział w głosowaniu w rekordowej liczbie, z rekordową frekwencją 49,02%, podobne odsetki osiągnięto tylko w wyborach prezydenckich.
Ostatnie wybory w Rumunii kosztowały 200 milionów euro
Ponadto istnieje argument finansowy przemawiający za fuzją, choć nie jest on zbyt mocny. Zgodnie ze scenariuszem opracowanym pod koniec ubiegłego roku przez Stały Organ Wyborczy, który przewidywał połączenie dwóch z czterech wyborów, koszty byłyby tylko o 10-15% wyższe niż w przypadku wyborów w 2020 r., kiedy to odbyły się dwa wybory – lokalne i powszechne. Oczywiście kwota nie jest bez znaczenia – w 2020 roku wybory kosztowały około 1 miliarda lei – czyli 200 milionów euro, więc 20-30 milionów lei więcej nie jest kwotą nieistotną. Chociaż teoretycznie mniejsza liczba lokali wyborczych oznaczałaby mniej pieniędzy, nie będzie mniej kart do głosowania, nie będzie mniej lokali i nie będzie mniej osób zaangażowanych w zarządzanie lokalami wyborczymi. Ponieważ w wyborach europejskich można głosować w dowolnym miejscu, władze będą musiały utworzyć oddzielne lokale wyborcze dla wyborów lokalnych i parlamentarnych. Jednak różne przestrzenie nie wydają się być wystarczającą gwarancją, że lokalne głosowanie nie zostanie sfałszowane. Właśnie dlatego, że Rumuni będą mogli głosować w wyborach do Parlamentu Europejskiego w dowolnym miejscu, nie tylko w swoim miejscu zamieszkania, w lokalu wyborczym, do którego są przypisani, istnieje ryzyko powrotu „turystyki wyborczej”, zjawiska, które być może nie zniknęło na dobre, ale w ostatnich wyborach w coraz mniejszym stopniu lub wcale nie wpłynęło na wyniki wyborów w Rumunii.
Z drugiej strony, półroczna przerwa między wyborami lokalnymi i parlamentarnymi może wprowadzić kraj w polityczny i administracyjny chaos. Pierwszym zmartwieniem nowych burmistrzów i przewodniczących rad powiatów będzie zbudowanie większości w swoich radach potrzebnej do uchwalenia ich projektów – co będzie niezwykle trudne podczas kampanii wyborczej – a nie organizacja następnych wyborów. Wreszcie, prezydent Rumunii, który zostanie wybrany we wrześniu, będzie musiał poczekać kilka miesięcy, aż stara głowa państwa zakończy swoją kadencję.
„Zbrodnia przeciwko demokracji”, akt narodzin „jednej partii PNL-PSD” i powrót do władzy FSN z 1990 roku – tak liderzy opozycyjnej Siły Prawicy postrzegają połączenie wyborów.
Podobnie, skrajnie prawicowi konserwatyści z AUR postrzegają fuzję jako próbę sfałszowania wyborów. Gdyby istniała przynajmniej kilkumiesięczna przerwa między wyborami europejskimi i lokalnymi, AUR, która spodziewa się dobrego wyniku w wyborach do Parlamentu Europejskiego, będąc na europejskiej fali wzrostu prawicowego ekstremizmu, byłaby w stanie zwerbować wielu obecnych burmistrzów PSD i PNL do wyborów lokalnych. AUR, partia utworzona przed wyborami w 2020 r. i wprowadzona do parlamentu głosami diaspory, potrzebuje realnych kandydatów do wyborów lokalnych jak wody, biorąc pod uwagę, że w ciągu tych czterech lat nie udało jej się zbudować struktur na tym terytorium i nie ma skąd wziąć widocznych kandydatów, znanych elektoratowi, z wyjątkiem innych partii.
„Jest takie powiedzenie w polityce i na wojnie: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem! PSD i PNL postanowiły połączyć wybory i stworzyć wspólne listy, wierząc, że ten ruch po prostu zmiażdży małe partie. Tak jednak nie jest. My również możemy i będziemy się łączyć. Obok Prawej Alternatywy, dołączyły już PMP (kierowana przez Cristiana Diaconescu) i Liga na rzecz Przebudzenia Rumunii. Razem zebraliśmy elitarny skład kandydatów, których jesteśmy gotowi zaproponować wyborcom. Nie będę ukrywał, że prowadzone są również rozmowy z George’em Simionem. Oboje byliśmy w Waszyngtonie na Międzynarodowej Konwencji Konserwatywnej (CPAC) i rozpoczęliśmy dyskusje na temat możliwości stworzenia wielkiego konserwatywnego bieguna jako alternatywy dla korupcji PSD-PNL, ale także dla progresywizmu USR, którzy głosują na tęcze w Brukseli i chcą, abyśmy byli dla naszych dzieci – Ojcem 1 i Ojcem 2” – powiedziała Adela Mîrza, przewodnicząca partii Prawicowa Alternatywa, jedynej partii w Rumunii zrzeszonej w ECR.
Mając to na uwadze, połączenie wyborów lokalnych i europarlamentarnych zadało AUR duży cios. W rzeczywistości lider rządzącej partii PNL, Nicolae Ciucă, publicznie przyznał, że jednym z celów tego połączenia wyborów, oprócz „zapewnienia stabilności politycznej”, było właśnie powstrzymanie wzrostu znaczenia ekstremistycznej prawicy w tych wyborach.
W rzeczywistości, zgodnie z najnowszymi sondażami, PNL i PSD razem stanowią zaledwie 40% głosów Rumunów, podczas gdy dwie partie ekstremistyczne również stanowią podobny odsetek. Dlatego też dwie partie rządzące zdecydowały się na wspólną listę w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Decyzja ta jest dziwna, biorąc pod uwagę fakt, że na poziomie europejskim, a tutaj odnosimy się do Parlamentu Europejskiego, obie partie należą do dwóch zupełnie różnych grup politycznych: Partia Narodowo-Liberalna jest powiązana z Grupą Europejskiej Partii Ludowej (Chrześcijańscy Demokraci), podczas gdy partnerzy koalicyjni, Partia Socjaldemokratyczna jest powiązana z Grupą Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów. Jednak, jak przyznali niektórzy liderzy obu partii, możliwość sojuszu wyborczego w wyborach parlamentarnych również nie jest wykluczona. Dlaczego więc nie w samorządach lub na prezydenta? Obecnie obie partie wspólnie kontrolują prawie wszystkie miejscowości w Rumunii (z wyjątkiem stolicy i dwóch dużych gmin, a także kilku miast i gmin, ale nielicznych, które mają burmistrzów z USR), przy czym liberałowie kontrolują duże obszary miejskie, a socjaldemokraci obszary wiejskie. Z drugiej strony, obie partie potrzebują swoich burmistrzów, aby zmobilizować elektorat do udziału w wyborach, co będzie również korzystne dla listy do Parlamentu Europejskiego i, co nie mniej ważne, dla frekwencji wyborczej. Dopiero okaże się, w jakim stopniu kwestie lokalne przyćmią kwestie europejskie w nadchodzącej kampanii.
Na razie połączenie wyborów jest jedynie decyzją polityczną podjętą przez dwóch partnerów koalicyjnych, a szczegóły techniczne zostaną ustalone decyzją rządu. Dopiero okaże się, czy opozycja zaskarży go do Trybunału Konstytucyjnego, jak zapowiedziała, i czy będzie miała wystarczające argumenty prawne na poparcie swojego stanowiska.