Koalicyjny rząd w Bukareszcie oczekuje obecnie na decyzję w jednej z najbardziej skomplikowanych spraw sądowych, w jakie kiedykolwiek zaangażowana była Rumunia. Poza ogromnymi kwotami, które rumuńskie państwo będzie musiało zapłacić, jeśli przegra sprawę, jego wizerunek zostanie nadszarpnięty, a wiarygodność nadszarpnięta.
Pomimo faktu, że opinia publiczna nie otrzymała zbyt wielu informacji w tym czasie, dowodzi to tak wyraźnie, jak to tylko możliwe, że państwo rumuńskie grało oboma końcami przeciwko środkowi w sprawie Rosia Montana. Bo o to właśnie chodzi, o pozew wniesiony przeciwko rumuńskiemu państwu przez firmę, która posiada koncesję na wydobycie złota w górach Apuseni w Rosia Montana. To samo rumuńskie państwo, które w 2013 r. przyznało koncesję wydobywczą kanadyjskiej firmie Gabriel Resources, cztery lata później wystąpiło o wpisanie terenu Rosia Montana na listę dziedzictwa UNESCO. Rezultat tej podwójnej gry: pozew o miliard dolarów z jednej strony i opustoszała wioska, do której nie tylko nie przyjeżdżają turyści, ale miejscowi już dawno wyjechali.
Złoża złota i srebra Roșia Montană wyceniane na ponad 16 mld USD
Opera mydlana Roșia Montană rozpoczęła się we wczesnych latach po rewolucji 1989 roku i w taki czy inny sposób zaangażowane były w nią prawie wszystkie rumuńskie rządy. Pierwszym, który dostrzegł potencjał złota w Roșia Montană był rumuńsko-amerykański biznesmen Frank Timiș, który uzyskał koncesję wydobywczą w 1997 r. pod rządami pierwszego prawicowego rządu koalicyjnego kierowanego przez Narodową Chłopską Partię Chrześcijańsko-Demokratyczną. Rok później, pod rządami tego samego rządu, firma, w której państwo rumuńskie było 20% udziałowcem, została kupiona przez Gabriel Resources. Minęło kolejne półtorej dekady, zanim w 2013 r. kanadyjska firma otrzymała licencję na wydobycie. W tamtym czasie złoża złota i srebra były wyceniane na 16 miliardów dolarów, a zgodnie z umową, którą rumuńskie państwo zaproponowało spółce, miała ona otrzymywać roczną opłatę licencyjną w wysokości 6% tej wartości.
Dopiero wtedy zaczyna się prawdziwa „opera mydlana”, z pozwoleniem udzielonym firmie przez ówczesny socjaldemokratyczny rząd na wykorzystanie kontrowersyjnej kopalni cyjanku. Organizacje pozarządowe zajmujące się ochroną środowiska – i nie tylko – zmobilizowały i zmobilizowały dziesiątki tysięcy ludzi, którzy protestowali na ulicach całego kraju pod hasłem „Uratuj Rosia Montana”. Ruch był tak duży, że niektórzy z jego przywódców dostali się do następnego parlamentu i rządu. Od „Save Roșia Montană” do ruchu #Rezist, wystarczyła iskra – bez ironii – odcinka „Colectiv” – tragedii, w której pożar w prywatnym klubie w stolicy zabił kilku młodych ludzi i poważnie ranił innych. Jednopartyjny socjaldemokratyczny rząd kierowany przez młodego premiera Victora Pontę musiał odejść, a na jego miejsce, na fali #Rezistowskiej, pojawili się „technokraci” Daciana Ciolosa. Jednym z jego ostatnich działań przed zakończeniem kontrowersyjnego mandatu w 2017 r. było promowanie dossier Roșia Montană w UNESCO.
W międzyczasie, pod naciskiem ulicy, prawo dotyczące stosowania cyjanku zostało odrzucone przez obie izby parlamentu w latach 2013-2014. W rezultacie Gabriel Resources pozwał rumuńskie państwo do Trybunału Arbitrażowego Banku Światowego. Partia Narodowo-Liberalna i jej kandydat na prezydenta Klaus Iohannis odegrali ważną rolę w odrzuceniu projektu ustawy. Choć początkowo popierali projekt Ponta, zmienili zdanie w trakcie kampanii wyborczej w 2014 r. i zagłosowali przeciwko niemu. Iohannis – który został prezydentem – jasno dał do zrozumienia, że jest przeciwny projektowi.
Armia prawników zatrudnionych przez rząd doradziła decydentom w Bukareszcie wycofanie sprawy z UNESCO, aby zminimalizować szkody. Socjaldemokratyczne rządy próbowały zablokować dokumentację. Liberalny premier Ludovic Orban zakończył jednak ten proces w 2020 r., a Roșia Montană stała się chronionym miejscem historycznym.
Oświadczenia złożone w tym czasie przez liberalnego ministra Bogdana Gheorghiu wskazują na niezdolność rządu Ludovica Orbana do rozwiązania tej kwestii i na to, że jego członkowie woleli pozostawić ją tym, którzy nastąpią po nich:
„W pewnym sensie jest to zrozumiałe, ponieważ państwo rumuńskie w tym procesie arbitrażowym w Waszyngtonie jest reprezentowane przez Ministerstwo Finansów, które wynajęło firmę prawniczą (…) Ministerstwo Finansów mówi, że jeśli zatrzymamy akta, zapłacimy 5 miliardów, jeśli je wycofamy, zapłacimy około 1 miliarda, ponieważ i tak płacimy odszkodowanie, tak mówią prawnicy, ale chodzi o to, że ktoś gwarantuje nam, że jeśli teraz wycofamy akta i poczekamy kolejne 5 lat, ponieważ będziemy musieli rozpocząć całą procedurę od nowa, naprawdę będzie taka różnica. Nikt tego nie gwarantuje. Niech nie będzie próby wyciągnięcia kota z worka, więc prewencyjnie, na wypadek, gdybyśmy przegrali, aby wskazać palcem na tych, którzy nie wycofali akt na polecenie, nie wiem, kancelarii prawnej” – powiedział Gheorghiu w wywiadzie dla Europa Liberă.
Stacja radiowa poinformowała wówczas, że umowa podpisana przez Ministerstwo Finansów z konsorcjum firm prawniczych reprezentujących je przed Sądem Arbitrażowym w Waszyngtonie nie przewidywała wynagrodzenia za sukces. Jednak kwoty naliczone przez prawników były dość wysokie – 137-139 euro za godzinę – a wobec braku dalszych wyjaśnień w tej kwestii ze strony decydentów możemy jedynie założyć, że skoro umowa została podpisana w 2015 r., ogólna kwota naliczona przez nich jest rzędu setek tysięcy, jeśli nie milionów euro. Ale czym są te pieniądze, skoro mówimy o kilku miliardach, które Rumunia może być zmuszona zapłacić?
750 milionów odszkodowania i 3 miliardy kary
Po latach pozostawania w cieniu, niedawno do prasy w Bukareszcie wyciekła informacja o procesie ze źródeł rządowych, z oczywistym celem przygotowania rumuńskiej opinii publicznej na to, co ma nadejść, na werdykt miliardów. Nie wiadomo dokładnie, kiedy wyrok ten zostanie wydany, ani jaka będzie jego kwota. Obecny premier Marcel Ciolacu twierdzi, że byłyby to tylko 2 miliardy, czyli połowa kwoty żądanej przez Gabriel Resources jako odszkodowanie – około 750 milionów dolarów, do których należałoby dodać kolejne 3 miliardy dolarów kar i odsetek.
Przekazanie tych informacji dało obecnemu socjaldemokratycznemu premierowi Marcelowi Ciolacu możliwość przygotowania obrony, a dokładniej przeprosin w tej sprawie. Niestety, obecny rząd koalicyjny PSD-PNL będzie najprawdopodobniej tym, który otworzy krajowy skarbiec dla kanadyjskiej firmy. Będą też musieli wyjaśnić niektóre z pytań – podniesionych przez prawników – takich jak to, dlaczego Rumunia nie zakwestionowała tych kwot, dlaczego nie przedstawiła własnego raportu z oceny lub w jaki sposób straciła pieniądze, które mogły zostać wykorzystane na budowę 200-300 kilometrów autostrad. Oczywiście dwaj główni aktorzy tej opery mydlanej – Victor Ponta i Dacian Ciolos – obwiniają się nawzajem, a obecny premier obiecuje ujawnić dokumenty, aby świat mógł dowiedzieć się prawdy. Jednak najprawdopodobniej wiele kwestii związanych z Roșia Montană pozostanie nierozwiązanych.
Temat Rosia Montana od samego początku owiany był legendami, które mówiły o tym, że złoto i srebro nie były jedynymi minerałami, które zagraniczna firma chciała eksploatować (a mianowicie uran), ale informacje te nigdy nie zostały oficjalnie potwierdzone. Mówi się także o zagranicznych biznesmenach rzekomo stojących za kanadyjską spółką, a jednym z nich jest były doradca ekonomiczny prezydenta USA Donalda Trumpa, miliarder John Paulson, związany z Rumunią poprzez małżeństwo z Rumunką. Ale nawet ta informacja nigdy nie została potwierdzona – ani zaprzeczona – (oficjalnie za Gabriel Resources stoją trzy fundusze inwestycyjne).
Ironia polega na tym, że wpisanie Rosia Montana na listę dziedzictwa UNESCO przyniosło dokładnie odwrotny skutek od oczekiwanego. Nieliczni inwestorzy nie mogą zrobić prawie nic, aby ożywić gospodarczo ten obszar właśnie dlatego, że znajduje się on na liście dziedzictwa UNESCO. Bez inwestycji, bez miejsc pracy, miejscowi już dawno wyjechali, a turyści nie przyjeżdżają, ponieważ poza rzymskimi galeriami nie ma tu wiele do zwiedzania.