„Wielu młodych ludzi nie jest ksenofobami, ale ich życie jest niepewne, mówią eksperci, w obliczu kryzysu mieszkaniowego i opieki zdrowotnej”. Tak zaczyna się najnowszy artykuł w The Guardian (niebiosa wiedzą, że jest ich wiele), próbujący wyjaśnić głosowanie w wyborach parlamentarnych, które odbyły się w Holandii w zeszłym miesiącu. W szczególności zwycięstwo Geerta Wildersa i jego partii politycznej. Dla dotychczasowych mediów (a przynajmniej dla ich największego odsetka), za każdym razem, gdy wygrywa partia przeciwna otwartym granicom, tytuł musi zawierać „populizm”, a przyczyny zwycięstwa muszą obejmować wiele niuansów, z wyjątkiem słonia w pokoju – imigracji. Czasami jest to kryzys mieszkaniowy, czasami „rosyjska ingerencja”. Czasami jest to 4chan i „kultura memów” w połączeniu z brutalnymi grami wideo. Innym razem chodzi o gospodarkę. To „odrzucenie bogatych elit” lub „głosowanie przeciwko środkom społecznym dla biednych”. Ale to nigdy, przenigdy nie jest imigracja. Przynajmniej nie dla tak wielu z nich.
Jednak w przypadku obywateli europejskich sytuacja wygląda inaczej. Świadczy o tym nawet oficjalny organ percepcji publicznej Unii. Według Eurobarometru, od 2017 r. głównym i największym zmartwieniem obywateli Europy jest imigracja, polityka otwartych granic, która nie była zbytnio dyskutowana, ale raczej bardzo narzucona na początku islamskiego kryzysu migracyjnego w latach 2015-2016. Od tego momentu 58% obywateli UE uważa, że „integracja” nie powiodła się (Nota bene: Komisja Europejska nie przedstawia tego w ten sposób. Chwali się, że „42% uważa, że był to sukces”. Potęga sformułowań…). Do dziś imigracja pozostaje najpotężniejszą kwestią poza wojną na Ukrainie i związaną z nią inflacją od samego początku. To nie jest fizyka jądrowa, to prosty fakt statystyczny. Ludzie obawiają się dwóch głównych rzeczy. Jedna znajduje się poza granicami Unii Europejskiej (więc siła modyfikacji włókna rzeczywistości poprzez działania polityczne jest stosunkowo niewielka), a druga <na> granicach Unii i wewnątrz nich. To jest imigracja.
Skąd więc ta rozbieżność w prezentacji? Nie chcę być źle zrozumiany: opieka zdrowotna, ceny mieszkań, gospodarka i inne kwestie są rzeczywiście bardzo ważne. Niemniej jednak „kręgosłup” „populistycznego” wniebowstąpienia pozostaje tym, czym zawsze był. Imigracja. Masowa imigracja. Bagatelizując jego znaczenie, dotychczasowe media próbują sprawić, by obywatele Europy zapomnieli, że w 2015 r., na początku tego wszystkiego, byli ludzie, ludzie z imionami i nazwiskami, ludzie należący do określonych partii politycznych… którzy zachęcali do tego zjawiska.
Czasami, gdy fakt ten staje się zbyt ostry, podmioty medialne wspierające ugruntowane partie polityczne próbują promować światopogląd, w którym odrzucenie islamskich (i niektórych pochodzących z Afryki) migrantów wynika z jakiejś formy żarliwego etno-nacjonalizmu. Duża część populacji jest przedstawiana jako po prostu z natury rasistowska. I choć rzeczywiście istnieją pewne skrajne organizacje i osoby, które promują rasizm w całej Europie, ich liczba jest prawdopodobnie najniższa w historii.
Jeśli zapyta się zwykłego zwolennika bardziej rygorystycznej polityki migracyjnej (i/lub relokacji), głównymi motywami takiego stanowiska będą przestępczość i enklawizacja. I, przynajmniej statystycznie, mają rację. Nie jest to już kwestia percepcji, jak miało to miejsce, gdy pierwsze fale nieudokumentowanych migrantów zaczęły napływać na Stary Kontynent. Wśród osób monitorujących przestępczość panuje powszechna zgoda co do tego, że islamska migracja bardzo wzmacnia to zjawisko.
W 2017 r, Sprawcami 74,4% kradzieży w Niemczech byli migranci. 37% wszystkich gwałtów i 30% morderstw również przypisano migrantom. Jeszcze bardziej niepokojące badanie przeprowadzone przez szwedzką telewizję narodową w 2018 r. wykazało, że ponad 58% skazanych gwałcicieli nie było obywatelami tego kraju. W Danii przestępczość ze względu na pochodzenie etniczne została udokumentowana jeszcze dokładniej, a wyniki pokazują, że spośród 10 najczęściej skazywanych za przestępstwa grup etnicznych, 8 pochodzi z krajów muzułmańskich. Ta wyliczanka mogłaby być znacznie dłuższa, ale nie o to chodzi.
Wywiad przeprowadzony przez France24Konsultant polityczny Johannes Hillje, który jest również autorem nieciekawej (nie została nawet przetłumaczona) książki „Propaganda 4.0: jak skrajnie prawicowi populiści uprawiają politykę”, wyraził rozczarowanie faktem, że VVD (centroprawicowa partia Marka Ruttego) „nie miała możliwości ustalenia warunków debaty na tematy preferowane przez Wildersa”.
Z całym szacunkiem dla Wildersa, jest to niewyrafinowane przecenianie jego politycznych umiejętności. Aspekty, które starają się przedstawić starsze media, czasami za pośrednictwem głosów działaczy i konsultantów, mają w rzeczywistości znacznie prostsze wyjaśnienie. To nie Wilders nadał ton debacie wyborczej w Holandii. To było społeczeństwo. Wilders sprzedawał tylko buty w rozmiarze odpowiednim do długości stopy. Nie ustalił długości. W 2018 r., po wielkiej fali migrantów przybyłych z krajów islamskich, 39% Holendrów zdecydowanie opowiedziało się za ograniczeniem lub całkowitym powstrzymaniem tego zjawiska. W poprzednim roku Wilders uzyskał w wyborach skromne 13%. Trudno jest znaleźć najnowsze sondaże na temat poglądów Holendrów, ponieważ brakuje również podmiotów, które finansowałyby takie badania. Ale logiczna korelacja powiedziałaby, że Wilders zdobył wtedy 1/3 głosów antyimigracyjnych. Ta sama 1/3 obecnie (25% w wyborach powszechnych w 2023 r.) oznaczałaby, że 75% kraju sprzeciwia się temu zjawisku.
Na to kosmopolici i mądrzy (przynajmniej we własnym mniemaniu) centryści lub lewicowi intelektualiści argumentowaliby, że jedyną rzeczą, która wzrosła, jest populistyczna zdolność do wykorzystania odsetka obywateli, którzy sprzeciwiają się migracji. Ale to nie może być bardziej rażący przykład gimnastyki poznawczej. Takie stwierdzenie nie może być już wypowiedziane, ponieważ większość „partii głównego nurtu” w ciągu ostatniego roku lub dwóch przyjęła (z dyskusyjną dozą perfidii) antyimigracyjne stanowisko w swojej polityce. Wystarczy spojrzeć na to, jak EPL próbuje naśladować retorykę Manfreda Webera, który wydaje się być autentyczny w swoich przekonaniach, oraz niektórych partii krajowych, takich jak Forza Italia czy Partia Ludowa Hiszpanii. Nawet niektóre partie lewicowe są teraz przeciwne otwartym granicom, przynajmniej retorycznie. Okno Overtona przesunęło się.
Ale przy tak bogatej ofercie dla wyborców antyimigracyjnych, którzy obecnie stanowią większość na szczeblu UE, po co głosować „populistycznie”? Tutaj mam dwie odpowiedzi. Jeden jest czynnikiem nieuniknionym, a drugi jest związany z autentycznością percepcyjną. Po pierwsze, „partie głównego nurtu” przeżywają szczyt tego, co możemy określić jako erozję zaufania.
Obywatele, niegdyś pełni nadziei i otwarci na obietnice składane podczas kampanii wyborczych, teraz patrzą na te zapewnienia sceptycznym okiem. Kilka czynników przyczynia się do tej wszechobecnej nieufności, kształtując rozczarowany elektorat, który kwestionuje szczerość i wykonalność obietnic politycznych.
Jednym z głównych powodów sceptycyzmu jest historyczna historia niespełnionych obietnic. Przez lata obywatele byli świadkami sytuacji, w której politycy składali wielkie obietnice podczas kampanii, ale nie wywiązywali się z nich po objęciu urzędu. Niezależnie od tego, czy chodzi o niezrealizowane cele gospodarcze, nieudane reformy społeczne, czy też nierozwiązane problemy środowiskowe, obywatele przyzwyczaili się do rosnącej przepaści między retoryką a rzeczywistością. Ten powracający temat zrodził cynizm, skłaniając wyborców do kwestionowania prawdziwego zaangażowania polityków w realizację deklarowanych przez nich celów (tak naprawdę powinni).
Co więcej, pojawienie się mediów społecznościowych i natychmiastowej komunikacji ujawniło zakulisowe machinacje kampanii politycznych. Obywatele mają teraz bezprecedensowy dostęp do informacji w czasie rzeczywistym, co pozwala im analizować każdy ruch i oświadczenie polityków. Ta zwiększona przejrzystość humanizuje, ale także strąca z piedestału postacie, które mogą być sprzedawane przez starsze media jako opatrznościowi zbawcy. Wolny rynek zbawców jest bardziej wolny niż kiedykolwiek.
I tu pojawia się urok autentyczności. Jednym z istotnych aspektów „populistycznej” atrakcyjności jest bezpośredni i niefiltrowany styl komunikacji przyjęty przez tych kandydatów. W przeciwieństwie do swoich odpowiedników z głównego nurtu, postacie te są często postrzegane jako przemawiające bezpośrednio do obaw zwykłych obywateli, używając języka, który jest zrozumiały i pozbawiony politycznego żargonu, który może oddalić polityków od opinii publicznej. Ta autentyczność w komunikacji sprzyja poczuciu więzi, sprawiając, że obietnice wydają się bardziej autentyczne i dostosowane do realiów, z którymi borykają się wyborcy.
Nie pomaga również ugruntowanym partiom politycznym (zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie zjawiska te uderzyły najmocniej) fakt, że w Unii (i wokół niej) istnieją namacalne przykłady radzenia sobie z tą kwestią w zdecydowanym stylu. Nie trzeba szukać dalej niż Prawo i Sprawiedliwość w Polsce i (pomimo wielu wad) Viktor Orbán na Węgrzech. Ich decyzje o silnym egzekwowaniu granic i staniu się, do pewnego stopnia, radykalnymi w kwestii ścisłej kontroli przyniosły korzyści. Odważny plan przesiedlenia do Rwandy Borisa Johnsona (który, prawdę mówiąc, był o wiele bardziej humanitarny, niż przedstawiały go niektóre gazety) był popularnym środkiem wśród brytyjskich konserwatystów.
Więc tak, Manfred Weber ma rację. Partie polityczne o ugruntowanej pozycji muszą pogodzić się z faktem, że nie możemy dłużej zwlekać z realnym rozwiązaniem problemu masowej imigracji. W przeciwnym razie filary, które do tej pory trzymały ich wysoko, będą powoli, ale pewnie erodować pod wodami tego, co oni i ich zwolennicy w prasie definiują jako „populizm”. Jedynym problemem Webera jest to, że EPL tak naprawdę go nie słucha. Ale to historia na inny raz.