Od czterdziestu lat jestem członkiem Mont Pelerin Society, międzynarodowego stowarzyszenia konserwatywnych i klasycznie liberalnych uczonych i ludzi interesu, którzy spotykają się raz w roku, aby dyskutować o zasadach i wyzwaniach wolnego społeczeństwa. Pochodząc z małego i odległego kraju, wiele skorzystałem na uczestnictwie w spotkaniach i słuchaniu niektórych z najgłębszych myślicieli na świecie. Ostatnie spotkanie odbyło się pod koniec października 2023 r. w Bretton Woods w New Hampshire, w tym samym hotelu (przedstawionym powyżej), co konferencja w lipcu 1944 r., na której pod przewodnictwem Johna Maynarda Keynesa opracowywano międzynarodowy porządek gospodarczy, który miał zostać ustanowiony po II wojnie światowej. Szczególnie pouczający był dla mnie wykład byłego senatora USA Phila Gramma, który zanim zajął się polityką, był profesorem ekonomii. Mówił o „micie amerykańskiej nierówności”. Natychmiast po konferencji zdobyłem książkę, którą napisał na ten temat wraz z Robertem Ekelundem, emerytowanym profesorem ekonomii i autorem wielu książek i artykułów naukowych, oraz Johnem Early, ekonomistą matematycznym i byłym asystentem komisarza w Biurze Statystyki Pracy. Jest to czytelna praca, która obala wiele obecnych stereotypów, również rozpowszechnionych w Europie. Senator Bernie Sanders wykrzykuje na przykład: „Obsceniczny i rosnący poziom bogactwa i nierówności dochodów w tym kraju jest niemoralny, nieamerykański i nie do utrzymania”. Nawet The Economist pisze: „Powszechnie uznaje się, że nierówności w bogatym świecie są wysokie i rosną”. Głównym przesłaniem książki Gramma i jego współpracowników jest to, że amerykańskie nierówności są w dużej mierze mitem. Przepaść między bogatymi i biednymi jest znacznie mniejsza niż sugerowałyby oficjalne statystyki.
40 procent dochodu nie jest liczone!
Istnieją dwa główne powody, dla których przepaść między bogatymi i biednymi w Ameryce jest znacznie mniejsza, niż się często uważa. Obliczając dochód ubogich, amerykański spis powszechny nie uwzględnia większości płatności transferowych na rzecz tej grupy, a obliczając dochód bogatych, nie uwzględnia płatności podatkowych od tej grupy. Istniał powód, dla którego początkowo, w 1947 r., Spis Powszechny nie obliczał płatności transferowych. Stanowiły one wówczas niewielką część dochodu i były trudne do oszacowania. Zazwyczaj gospodarstwa domowe w Stanach Zjednoczonych są podzielone na pięć grup lub kwintyli, gdzie kwintyl o najniższych dochodach to „biedni”, a kwintyl o najwyższych dochodach to „bogaci”. Według spisu powszechnego średni dochód najbogatszego (górnego) kwintyla w 2017 r. był 16,7 razy wyższy niż średni dochód najbiedniejszego (dolnego) kwintyla. Spis ludności stwierdza również, że odsetek Amerykanów żyjących w ubóstwie pozostaje w dużej mierze niezmieniony od lat 60-tych.
To wszystko jest złe. Spis powszechny nie uwzględnia dwóch trzecich płatności transferowych, z których większość (68%) trafia do najbiedniejszych dwóch kwintyli. W 2017 r. – ostatnim roku z pełnymi danymi – płatności transferowe wyniosły nie mniej niż 2,8 bln USD. Podobnie, spis powszechny nie odlicza podatków od dochodu, z których większość (82%) jest płacona przez najbogatsze dwa kwintyle. W 2017 r. płatności podatkowe wyniosły 4,4 bln USD. W rzeczywistości oznacza to, że Spis Powszechny nie uwzględnia 40% wszystkich dochodów, zarówno uzyskanych w formie płatności transferowych, jak i utraconych w podatkach. Gdy jednak to zrobimy i uwzględnimy wszystkie dochody, przepaść między bogatymi a biednymi w Stanach Zjednoczonych znacznie się zmniejszy. Średni dochód najbogatszego kwintyla staje się 4,0 razy większy niż najbiedniejszego kwintyla, a nie 16,7 razy, jak oficjalnie podano. Jest to kluczowa, a nawet ogromna różnica.
Nierówności spadają, ubóstwo znika
W rzeczywistości, po uwzględnieniu wszystkich płatności transferowych i podatkowych, nierówność dochodów od 1947 r. nie wzrosła, jak często się twierdzi. Spadła ona o 3,0 procent. Ponadto, jeśli uwzględni się wszystkie te płatności transferowe i podatkowe, liczba Amerykanów żyjących w ubóstwie nie wynosi 12,3%, jak twierdzi Census za 2017 r., ale 2,5%. Gramm i jego współpracownicy piszą (s. 4): „Z pewnością są ludzie, którzy są fizycznie lub psychicznie niezdolni do opieki nad sobą i wpadli w szczeliny systemu, który zapewnia płatności transferowe, ale dla wszystkich praktycznych celów ubóstwo z powodu braku publicznego lub prywatnego wsparcia zostało praktycznie wyeliminowane w Ameryce”.
Gramm i jego współpracownicy opierają wszystkie swoje ustalenia na oficjalnych statystykach. Zwracają jednak uwagę, że wskaźniki cen i inne tego typu statystyki, nawet jeśli są prawidłowo interpretowane i umieszczane w odpowiednim kontekście, nie zawsze opowiadają pełną historię. Na przykład, gdy w połowie lat 60. Amerykanie zaczęli latać samolotami zamiast jeździć pociągami lub autobusami, w odpowiedzi na spadek względnej ceny podróży lotniczych, korzyści nie zostały w pełni uwzględnione we wskaźnikach konsumenckich. To samo dotyczy dziś telefonów komórkowych. Został on włączony do koszyka towarów w indeksach konsumenckich długo po tym, jak jego cena drastycznie spadła. Gdyby został uwzględniony wcześniej, wykazałby znaczny wzrost siły nabywczej. Autorzy wskazują również na zwiększoną wydajność i skuteczność minimalnie inwazyjnego leczenia i farmaceutyków oraz większy komfort, bezpieczeństwo i wielkość domów ludzi. (Mówiąc za siebie, istnieje ogromna różnica w tym, o ile lepiej (lub mniej źle) czuję się, gdy idę do dentysty dzisiaj niż sześćdziesiąt lat temu).
Bogaci i biedni: mylące etykiety
Gramm i jego współpracownicy wyjaśniają prostą prozą fakty, które często ukryte są za średnimi pochodzącymi z biur statystycznych. Te średnie są zwykle migawkami z roku kalendarzowego. Jednak w trakcie swojego życia jednostka migruje z jednej grupy dochodowej do drugiej, być może będąc przez jakiś czas studentem o niskich dochodach, następnie zaczynając od pensji początkującego w pracy, stopniowo awansując na wyższe stanowisko, pewnego dnia prawdopodobnie sprzedając swój duży dom lub małą firmę lub kolekcję akcji, a na koniec przechodząc na emeryturę. Ponownie, jeśli spojrzymy na dolny kwintyl, głównym powodem, dla którego ludzie tam trafiają, jest to, że tylko kilku z nich pracuje w pełnym wymiarze godzin, z różnych powodów. Połowa dorosłych w tej grupie to emeryci. Spośród osób w wieku produkcyjnym (między 18 a 65 rokiem życia, niebędących studentami ani emerytami) tylko 36% pracuje. Spośród tych, którzy pracują, poświęcają średnio tylko 17,3 godziny tygodniowo, czyli mniej niż połowę godzin pracy przeciętnego pracownika z pozostałych kwintyli.
Być może etykiety inne niż „biedny” i „bogaty” byłyby bardziej pomocne: to, co robi różnicę, to zdolność i chęć zarabiania na życie poprzez pracę. Gramm i jego współpracownicy przyglądają się bogatym, górnemu kwintylowi. Głównym powodem wysokich dochodów gospodarstw domowych w tej grupie jest to, że zazwyczaj dwóch ich członków wykonuje wysoko płatną pracę w pełnym wymiarze godzin. Kiedy przejdziemy od tych 20 procent gospodarstw domowych do naprawdę bogatych, 400 najbogatszych gospodarstw domowych w Ameryce, interesujące jest to, że średni czas spędzony przez gospodarstwo domowe w tej grupie wynosi tylko 2,01 roku, głównie dlatego, że 60 procent dochodów w tej grupie pochodzi z zysków kapitałowych. Jest to zatem nietypowe. Jak wskazują autorzy (s. 117), większość osób obecnie zamożnych w Ameryce zdobyła swoje bogactwo, tworząc wartość ekonomiczną, poprawiając w ten sposób życie innych. Dla kontrastu, bogacze z przeszłości zwykle zdobywali swoje bogactwo poprzez nadużywanie władzy. Nieprzypadkowo nazywano ich czasem „baronami-rabusiami”.
W 2017 r. dolny kwintyl amerykańskich gospodarstw domowych zapłacił średnio 7,5% swoich dochodów w podatkach, podczas gdy górny kwintyl zapłacił średnio 35,2%. Jest to interesujący eksperyment myślowy, opisany w powieści Ayn Rand Atlas Shrugged, co by się stało, gdyby ludzie z najwyższego kwintyla nagle zdecydowali się odejść. Czy pozostałe cztery kwintyle szybko nadrobiłyby ich odejście? Oczywiście nie jest to zwykły eksperyment myślowy. Tak stało się na Kubie po rewolucji w 1959 r., kiedy klasa średnia uciekła, zabierając ze sobą wszystkie swoje umiejętności i zdolności; w Algierii w 1962 r., kiedy francuskojęzycznej mniejszości powiedziano, że może albo odejść z torbą, albo w torbie; oraz w Zimbabwe po 1980 r., kiedy ciężko pracujący biali rolnicy zostali przepędzeni przez wspierane przez rząd tłumy. Koszyki na chleb stały się koszykami na śmieci.
Problem, a nie rozwiązanie
Po skorygowaniu oficjalnych danych dotyczących dystrybucji dochodów w Stanach Zjednoczonych okazuje się, że nierówność dochodów jest znacznie mniejsza niż wcześniej sądzono. Może to być jednak bardziej niepokojące niż pocieszające. Być może jest to raczej problem niż rozwiązanie. Istnieją dwa sposoby radzenia sobie z ubóstwem: ułatwianie wyjścia z niego i ułatwianie pozostania w nim. Gramm i jego współpracownicy pokazują, że w 2017 r. płatności transferowe zwiększyły przeciętny dochód gospodarstwa domowego z dolnego kwintyla po transferach i podatkach do 49 613 USD – z czego tylko 4 908 USD stanowił dochód zarobiony. Stanowi to wyraźną zachętę do nieposzukiwania pracy i polegania na świadczeniach rządowych. W 1964 r. prezydent Lyndon B. Johnson ogłosił „wojnę z ubóstwem”. Rezultatem były niezliczone programy redystrybucji, które miały fatalny wpływ zarówno na bogatych, jak i biednych, zachęcając do uchylania się od pracy, zniechęcając do ciężkiej pracy i przedsiębiorczości. Gramm i jego współpracownicy konkludują (s. 68): „Wojna z ubóstwem znacznie zwiększyła zależność i nie powiodła się w jej głównym wysiłku, jakim było wprowadzenie osób o niższych dochodach do głównego nurtu amerykańskiej gospodarki”.