Kalendarz europejski: Amsterdam, marzec 2024 r.
Austrian Economics Center i Nederlands Instituut voor Praxeologie zorganizowały we wtorek 12 marca 2024 r. spotkanie w Bibliotece Publicznej w Amsterdamie, na którym byłem prelegentem. Przydzielony mi temat dotyczył tego, jak będzie wyglądała Unia Europejska w 2030 roku. Była to dobra okazja do zastanowienia się nad rozwojem Unii Europejskiej od czasu jej powstania jako Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej w 1957 roku. W swoim wystąpieniu zasugerowałem, że historię Unii Europejskiej można podzielić na dwa etapy. Od początku koncentrowała się na integracji gospodarczej, aż do 1992 r., kiedy to przyjęto traktat z Maastricht. Istniały silne argumenty przemawiające za integracją gospodarczą lub wolnym handlem w Europie, przedstawione już w 1776 roku przez Adama Smitha w dziele
Bogactwo narodów
(a przed nim przez fenńsko-szwedzkiego pastora Andersa Chydeniusa). Wolny handel nie tylko przynosi dobrobyt, ale także sprzyja pokojowi. Gdy towary nie mogą przekraczać granic, robią to żołnierze. Twoja skłonność do strzelania do sąsiada maleje, jeśli widzisz w nim potencjalnego klienta.
Wspólna tożsamość europejska
Jednak po 1992 roku uwaga Unii Europejskiej przeniosła się na integrację polityczną, próbę zbudowania europejskiego superpaństwa, Stanów Zjednoczonych Europy, z jedną walutą, jedną flagą, jednym hymnem narodowym i, co najważniejsze, jednym rządem. Ale państwo zwykle opiera się na wspólnej tożsamości: Jest wyrazem woli narodu, by dzielić te same ustalenia polityczne. Czy istnieje wspólna europejska tożsamość? Odpowiedziałem, że rzeczywiście istnieje taka tożsamość, do pewnego stopnia. Został on ukształtowany przez dwa historyczne wydarzenia: Pod Poitiers w 732 r. Karol Martel poprowadził siły frankijskie i akwitańskie do zwycięstwa nad muzułmańskimi najeźdźcami z południa. Europejska cywilizacja judeochrześcijańska została ocalona. Pod Wiedniem w 1683 r. siły Świętego Cesarstwa Rzymskiego i Rzeczypospolitej Obojga Narodów pod wodzą Jana Sobieskiego odparły muzułmańskich najeźdźców, którzy dwa wieki wcześniej podbili pozostałości Cesarstwa Bizantyjskiego. Europejska cywilizacja judeochrześcijańska została ponownie ocalona.
Ta wspólna europejska tożsamość została wymownie opisana przez Edwarda Gibbona w jego monumentalnej historii o schyłku i upadku Cesarstwa Rzymskiego: „Obowiązkiem patrioty jest preferowanie i promowanie wyłącznego interesu i chwały jego ojczystego kraju; ale filozofowi wolno rozszerzyć swoje poglądy i uznać Europę za jedną wielką republikę, której różni mieszkańcy osiągnęli prawie ten sam poziom uprzejmości i kultury. Równowaga sił będzie się nadal wahać, a dobrobyt naszego własnego lub sąsiednich królestw może być na przemian wywyższany lub obniżany; ale te częściowe wydarzenia nie mogą zasadniczo zaszkodzić naszemu ogólnemu stanowi szczęścia, systemowi sztuk, praw i obyczajów, które tak korzystnie wyróżniają Europejczyków i ich kolonie ponad resztę ludzkości „.
Otwarty rynek czy zamknięte państwo?
Pytanie brzmi, czy ta wspólna tożsamość jest na tyle silna, że można na niej zbudować europejskie superpaństwo (a nie federację państw). Odpowiedź brzmi „nie”. Większość ludzi silnie identyfikuje się ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi, mniej silnie, ale jednak silnie, ze swoim narodem, jak Duńczycy, Włosi i Polacy, ale raczej słabo z Europą. Niemniej jednak niewielka grupa euromantyków próbuje narzucić tę ideę niechętnym, a nawet wrogim narodom. Ci ludzie próbują zmienić Europę w fortecę (oczywiście z więzieniem w podziemiach). Próbują przekształcić otwarty rynek, z powodzeniem rozwijany przez integrację gospodarczą w latach 1957-1992, w zamknięte państwo, w którym integracja polityczna jest tylko eufemizmem dla centralizacji. Chcą państwa federalnego zamiast federacji stanów. Ich projekt ma kilka farsowych elementów. Na przykład przeniesienie Parlamentu Europejskiego z Brukseli do Strasburga raz w miesiącu w celu udobruchania elit rządzących Francją przyniosło mu przydomek „objazdowego cyrku”.
Handel końmi w Europie
Zwróciłem uwagę, że dwie europejskie instytucje mają swoje źródło nie we wzniosłych ideałach, ale w bezwstydnym handlu końmi. Jedną z tych instytucji jest Wspólna Polityka Rybołówstwa. W 1971 r., w tym samym dniu, w którym cztery kraje złożyły wniosek o członkostwo w UE, Wielka Brytania, Irlandia, Dania i Norwegia, ministrowie rybołówstwa sześciu obecnych członków ogłosili, że łowiska wszystkich państw członkowskich są dobrem wspólnym. Potencjalni członkowie musieliby otworzyć swoje łowiska dla statków rybackich z innych krajów UE, a całe europejskie rybołówstwo musiałoby być zarządzane z Brukseli. Trzech z czterech potencjalnych członków zaakceptowało tę deklarację w ostatniej chwili, podczas gdy Norwegia odmówiła przystąpienia. WPRyb okazała się katastrofą, ze stale rosnącymi flotami rybackimi goniącymi za stale malejącymi zasobami ryb. Z kolei Islandia, szczęśliwie pozostająca poza UE, opracowała zrównoważony i rentowny system rybołówstwa, oparty na indywidualnych zbywalnych kwotach, które są równoznaczne z zamknięciem dostępu do dóbr wspólnych. W ten sposób Islandia uniknęła osławionej „tragedii dóbr wspólnych” –nieuniknionego nadmiernego wykorzystania ogólnodostępnych zasobów naturalnych – podczas gdy WPRyb oznaczała ponowne wprowadzenie tego problemu.
Drugą instytucją jest euro. Pod koniec 1989 roku, ku zaskoczeniu wszystkich, Niemcy Wschodnie upadły nie z hukiem, ale ze skomleniem, a przywódcy Niemiec Zachodnich desperacko chcieli zjednoczyć oba państwa niemieckie. Niektórzy inni europejscy przywódcy, w szczególności prezydent Francji François Mitterand, nie byli entuzjastycznie nastawieni do tego pomysłu. Spryciarze zauważyli, że kochają Niemcy tak bardzo, że chcą mieć ich dwóch. Ceną zapłaconą za ich zgodę na zjednoczenie Niemiec i przystąpienie tego nowego państwa do UE i NATO (jak ujawniono we wspomnieniach francuskiej elity) było porzucenie przez Niemcy Zachodnie silnej i stabilnej marki niemieckiej i przyjęcie wspólnej waluty. Niemcy nalegali jednak na surowe zasady, aby zapewnić stabilność nowej waluty, euro. Na przykład Europejski Bank Centralny nie mógł pożyczać pieniędzy poszczególnym państwom członkowskim. Jednak w ciągu ostatnich dwudziestu lat prawie wszystkie te zasady zostały złamane. Na spotkaniu w Amsterdamie powiedziałem, że istnieją dwa strukturalne powody, dla których trudniej jest utrzymać stabilną wspólną walutę w Unii Europejskiej niż w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Po pierwsze, europejski rynek pracy nie jest tak elastyczny jak amerykański. Dlatego w trudnych czasach istnieje zachęta do unikania nieuniknionych cięć płac poprzez obniżanie wartości waluty. Innym powodem jest znacznie mniejsza mobilność w Europie ponad trzydziestu języków niż w anglojęzycznej Ameryce Północnej. Ludzie znacznie łatwiej przenoszą się z pogrążonego w depresji Arkansas do kwitnącego Massachusetts niż z Grecji do Irlandii. W związku z tym, gdy gospodarki niektórych państw członkowskich znajdują się w depresji, istnieje zachęta do udzielenia im pomocy poprzez ponowne obniżenie wartości waluty.
Zasada pomocniczości
Na spotkaniu w Amsterdamie zapytano mnie, czy mogę wskazać jakąś pojedynczą przyczynę centralizacji w Unii Europejskiej. Odpowiedziałem, że był to skomplikowany i niemal dialektyczny proces, ale bez wątpienia TSUE, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej, odegrał kluczową rolę w jego umożliwieniu. Na przykład zaakceptowała oczywiste naruszenia zasad dotyczących euro. Zazwyczaj decydowały one na korzyść Komisji Europejskiej, niejasnej, nieprzejrzystej i niedemokratycznej biurokracji brukselskiej. Zasugerowałem, że istnieją dwa powody, dla których sędziowie TSUE byli przychylni politycznej integracji Europy lub, innymi słowy, centralizacji. Jednym z powodów była autoselekcja. Zazwyczaj sędziowie pochodzili z grup tak zwanych ekspertów ds. Europy, a tacy eksperci byli zwykle euromantami. Innym powodem była niemal naturalna skłonność agencji takiej jak TSUE do rozszerzania swoich uprawnień. Być może dwie zmiany instytucjonalne mogłyby zatrzymać lub nawet odwrócić ten rozwój, jak zasugerował wybitny niemiecki ekonomista Roland Vaubel. Po pierwsze, sędziowie powinni być wybierani z puli doświadczonych sędziów w krajach członkowskich, niekoniecznie wykazujących jakiekolwiek zainteresowanie sprawami europejskimi. Po drugie, zadanie TSUE powinno być ograniczone do rozstrzygania kwestii dotyczących prawa europejskiego. Inny Trybunał, być może zwany Trybunałem Pomocniczości, orzekałby w sprawach dotyczących podziału kompetencji między Unią a państwami członkowskimi. Co więcej, władza ustawodawcza, którą obecnie posiada Komisja Europejska, powinna zostać przekazana Parlamentowi Europejskiemu.
W 2030 roku Unia Europejska z pewnością nadal będzie istnieć. Ale musi zostać zreformowany. Zasada pomocniczości musi zostać przywrócona. Istnieją trzy dobrze znane reakcje na nadużywanie władzy: wyjście, głos i lojalność. Głównym problemem centralizacji jest to, że eliminuje ona możliwość wyjścia. Ten sam Gibbon, który tak elokwentnie pisał o Europie jako „jednej wielkiej republice”, stwierdził również: „Podział Europy na szereg niezależnych państw, połączonych jednak ze sobą ogólnym podobieństwem religii, języka i obyczajów, przynosi najbardziej korzystne konsekwencje dla wolności ludzkości. Współczesny tyran, który nie znalazłby oporu ani we własnej piersi, ani w swoim ludzie, wkrótce doświadczyłby łagodnej powściągliwości ze strony przykładu równych sobie, strachu przed obecną krytyką, radą sojuszników i obawą wrogów. Obiekt jego niezadowolenia, uciekając z wąskich granic swoich domen, z łatwością uzyskałby w szczęśliwszym klimacie bezpieczne schronienie, nową fortunę adekwatną do jego zasług, wolność skargi i być może środki zemsty „.