fbpx

Jedno musi się skończyć: Islamska imigracja czy Europa?

Polityka - 1 września, 2024

Krzyki przerażenia, umierający z trudem łapiący oddech, płomienie i zakrwawione noże.
Przerażający obraz, który rozegrał się dwukrotnie w Europie Zachodniej w ciągu zaledwie 12 godzin w miniony weekend.
Oba islamistyczne ataki, z których jeden był szczególnie makabryczny.
Zepsuta płyta, która wydaje się powtarzać w kółko.
Rok po roku, miesiąc po miesiącu, tydzień po tygodniu.

W Paryżu prezydent Macron szybko potępił próbę podpalenia synagogi La Grande Motte w sobotę rano, w wyniku której policjant został ranny i trafił do szpitala.
Macron słusznie nazwał to „atakiem terrorystycznym”.
Premier Gabriel Attal i minister spraw wewnętrznych Gérald Darmanin wykazali pozory uczciwości, uznając „antysemicki” charakter przestępstwa.
Ale wygodnie pominęli kluczowy szczegół: sprawca był owinięty palestyńską flagą i szalikiem. Tymczasem w Niemczech klasa polityczna starała się potępić piątkowy atak w Solingen, w którym zginęły co najmniej trzy osoby, a osiem innych zostało rannych, w tym cztery poważnie.
Niektórzy urzędnicy, jak premier Nadrenii Wüst, trafnie określili go jako „atak terrorystyczny”, który „zagraża naszej wolności i bezpieczeństwu”.
Kanclerz Scholz, w rzadkim momencie jasności, wezwał do ukarania sprawcy „z pełną surowością prawa”.
Nareszcie, powiedzieliby niektórzy.
Ale jakże daremne jest oczekiwanie, że przywódcy w Berlinie i Düsseldorfie, wraz z federalną minister spraw wewnętrznych Nancy Faeser, powiedzą szczerą prawdę.
Nie odnieśli się oni do prawdopodobnych motywacji radykalnych islamistów stojących za masakrą w Solingen, zbrodnią, za którą tak zwane „Państwo Islamskie” ochoczo przyznało się do odpowiedzialności. Co gorsza, ofiary z Solingen mogłyby nadal żyć, gdyby niemieckie władze wykonały swoją pracę – gdyby powstrzymały syryjskiego islamistę przed wjazdem lub pobytem w Niemczech.
Issa al H., 26-letni morderca, wjechał do UE przez Bałkany, przedostając się do Niemiec przez bułgarską granicę.
Jego wniosek o azyl powinien zostać złożony – i odrzucony – w Bułgarii.
Zamiast tego złożył wniosek o azyl w Bielefeld w Niemczech w 2022 r. i pomimo odrzucenia go w styczniu 2023 r. nie został deportowany.
Zamiast tego otrzymał uprzejme zawiadomienie o deportacji, po czym po prostu zniknął.
Sześć miesięcy później pojawił się ponownie, tylko po to, by niemieccy urzędnicy uprzejmie przenieśli go do Solingen, dzięki uprzejmości niemieckiego podatnika.
I to właśnie w Solingen, podczas miejskiego festiwalu, wyciągnął nóż i rozpoczął śmiertelny atak na niewinnych ludzi.
ISIS szybko stwierdziło, że morderca „mścił się” na muzułmanach w Palestynie i innych wyznawcach islamu.
Premier Nadrenii Północnej-Westfalii wystosował puste wezwanie do „jedności i walki z nienawiścią”, ale wygodnie ominął identyfikację konkretnego rodzaju nienawiści – jakiego dokładnie rodzaju nienawiści?
Emanującej od kogo i skierowanej przeciwko komu?
Pytanie jest oczywiście ironiczne, ponieważ wszyscy znają odpowiedź.
Nic tak dobitnie nie obnaża porażki niemieckich lewicowych władz, jak ich konsekwentna odmowa zidentyfikowania radykalnego islamu jako źródła problemu.
Bez takiej diagnozy są one całkowicie niezdolne do walki z tym zagrożeniem, nie mówiąc już o jego wyeliminowaniu.
A jednak przeciwdziałanie temu zagrożeniu jest nie tylko możliwe, ale i pilnie potrzebne – zwłaszcza jeśli obecne elity mają nadzieję uniknąć scenariusza, w którym prawicowo-populistyczne partie, takie jak AfD, wygrają nadchodzące wybory regionalne we wschodnich Niemczech.
Pomimo politycznie poprawnej cenzury ze strony lewicowej prasy i głównych portali społecznościowych, wyborcy doskonale zdają sobie sprawę, że dzięki radykalnemu islamowi nigdzie w Europie Środkowej i Zachodniej nie czują się już bezpiecznie.
Widmo ataków terrorystycznych ponownie wisi nad każdym wydarzeniem publicznym.
I nawet jeśli ataki terrorystyczne są głównym tematem chwili, tragiczna rzeczywistość jest taka: nie są one jedynym problemem.
Jak pokazują statystyki, większość kradzieży i gwałtów w niektórych zachodnich demokracjach dokonywana jest przez imigrantów.
Ale skupiając naszą uwagę z powrotem na atakach, Bild trafnie zauważył: „Solingen może zdarzyć się wszędzie”.
W niedzielę gazeta wezwała do „zerowej tolerancji”, wzywając władze do wprowadzenia zakazu noszenia noży w miejscach publicznych, wzmocnienia pozycji policji, egzekwowania ścisłej kontroli, rozszerzenia praw do prowadzenia dochodzeń cyfrowych (które postępowi urzędnicy poważnie ograniczyli, pozostawiając Niemcy w dużej mierze zależne od amerykańskiego wywiadu) oraz ustanowienia systemu wymiaru sprawiedliwości, który wydaje surowe wyroki.
Te i inne środki, takie jak kompleksowy nadzór wideo, mogły zostać wprowadzone już dawno temu, zwłaszcza w Niemczech.
Ale nie było ku temu woli politycznej.
Podobnie jak nie było woli, by w znaczący sposób ograniczyć zarówno legalną, jak i nielegalną imigrację. Zamiast tego władze podwoiły cenzurę, ubraną w pseudochrześcijańskie frazesy, takie jak „walczmy z nienawiścią” i „zachowajmy jedność, nie pozwalając się podzielić”.
Ale te puste slogany rezonują tylko z kurczącą się mniejszością, podczas gdy większość zbyt wyraźnie widzi, że cesarz nie ma ubrania, jak ująłby to Hans Christian Andersen.
Oczywiste jest, że nienawiść płynie swobodnie w społeczeństwie, a statystyki morderstw malują żywy obraz tego, kto „nienawidzi” (jeśli można użyć tego czasownika do opisania zamachów bombowych i pchnięć nożem) kogo.

Większość Europejczyków chce zakończenia imigracji

Europa stoi w obliczu rozliczenia, a dowody są równie jasne, co niewygodne.
Liczne badania, w tym te zlecone przez renomowane media, takie jak El País, ujawniają wyraźny konsensus: większość Europejczyków uważa, że kontynent przyjął zbyt wielu migrantów z kultur i religii, które po prostu nie są kompatybilne z europejskimi. To gorzka pigułka do przełknięcia, bez wątpienia – dyskusja o ludzkim życiu zawsze taka jest, ale jeśli istnieje jakakolwiek nadzieja na rozwiązanie tego kryzysu, musimy ją przełknąć.
Dalsze zwlekanie z podjęciem działań grozi nie tylko zaostrzeniem problemu, ale także jego przerodzeniem się w coś znacznie bardziej niebezpiecznego – potencjalnie nawet w konflikt domowy na dużą skalę.
Już teraz widzimy Wielką Brytanię na krawędzi dokładnie tego.
Istnieje jednak rozwiązanie, które mogłoby służyć jako polityka definiująca dla nowej Komisji Europejskiej, taka, która przekroczyłaby granice i podziały społeczne, wzmocniłaby tożsamość europejską, zmniejszyła polaryzację polityczną i znacznie zwiększyła popularność UE.
Środek?
Deportacja, bez dyskryminacji i wyjątków, wszystkich tych, którzy nielegalnie wjechali na kontynent.
Ponadto UE powinna wyeliminować wszelkie możliwości wjazdu bez odpowiednich procedur prawnych.
Jeśli Europa naprawdę chce żyć wolna od widma terroru, musi najpierw przezwyciężyć paraliżujący strach przed wprowadzeniem w życie środka, który niektórzy – głównie hipokryci – bez wątpienia określą jako nieludzki.
W rzeczywistości im dłużej Europa się waha, tym bardziej ryzykuje swoją przyszłość.
To, co jest naprawdę nieludzkie, to pozwolenie, by ropiejący problem narastał aż do momentu, gdy nie będzie już można go kontrolować, wciągając cały kontynent w przemoc lub ciągły strach przed przemocą.

Ale…

Istnieją pragmatyczne rozwiązania.
Rozwiązania, które nie zagrażają życiu osób deportowanych.
Na przykład Włochy przedstawiły ścieżkę, która wymaga naszej uwagi: Plan Mattei.
Nazwany na cześć legendarnego Enrico Mattei, założyciela ENI, który zrewolucjonizował współpracę energetyczną w erze powojennej, plan ten jest niczym innym jak planem ratowania Europy przed chaosem wywołanym przez niekontrolowaną migrację.
Tym, co odróżnia Plan Mattei od nieudanych podejść z przeszłości, jest uznanie, że rozwiązanie problemu nielegalnej imigracji nie polega na zwykłym wzmocnieniu naszych granic, ale na zajęciu się podstawowymi przyczynami, które skłaniają ludzi do ucieczki z ojczyzny.
Plan Mattei proponuje radykalną zmianę w sposobie, w jaki Europa angażuje się w Afryce, przekształcając kontynent ze strefy ciągłego kryzysu w krainę możliwości i wzrostu.
Sercem Planu Mattei jest strategia partnerstwa gospodarczego, która pozwala afrykańskim narodom stanąć na własnych nogach.
Nie chodzi tu o rzucanie pomocy na problem, tworząc cykl zależności, który tylko napędza dalszą migrację.
Nie, Plan Mattei dotyczy inwestycji – prawdziwych, znaczących inwestycji w afrykańską infrastrukturę energetyczną, przemysł i kapitał ludzki.
Pomagając krajom afrykańskim w rozwoju ich własnych gospodarek, zmniejszamy potrzebę ich obywateli do szukania lepszego życia gdzie indziej.
Co więcej, kraje te mają potencjał, aby stać się państwami, które mogłyby gościć inne osoby ubiegające się o azyl w Europie, takie jak muzułmanie, którzy nie mogą wrócić do niektórych krajów, ponieważ są one rozdarte wojną.
Ponieważ niektóre państwa na kontynencie afrykańskim przyjmują islam jako religię większościową, a niektóre podążają ścieżką chrześcijaństwa, można by tam stworzyć nowy dom dla tych, którzy nie pasują do Europy, bez względu na ich wyznanie.
Plan Mattei nie musi być jedynym rozwiązaniem.
Na naszym kontynencie nie brakuje błyskotliwych umysłów, które mogłyby zaprojektować wyjście z obecnej sytuacji, w jakiej się znajdujemy.
Jedynym problemem jest, szczerze mówiąc, przyznanie, że mamy problem.