fbpx

Ukraina-Rosja: Co się stanie po 20 stycznia?

Polityka - 19 stycznia, 2025

20 stycznia Donald Trump zostanie zaprzysiężony na mocy amerykańskiej konstytucji i stanie się 47. prezydentem Stanów Zjednoczonych. To naturalne, że oczy całego świata będą przy tej okazji zwrócone na Biały Dom, zwłaszcza ze względu na deklaracje i obietnice złożone przez potentata podczas kampanii wyborczej. Jeśli Trump miałby wcielić w życie podczas swojej drugiej kadencji choćby część tego, co powiedział, byłoby to co najmniej interesujące do oglądania. Przede wszystkim jednak w Europie, Kijowie i Moskwie uwaga skupia się na roli, jaką potentat może odegrać lub nie w negocjacjach zmierzających do zakończenia konfliktu między Rosją a Ukrainą. Jest to mocny punkt retoryki Trumpa, którego nowy prezydent wielokrotnie powtarzał, że jest pewien, iż może rozwiązać tę sytuację – która w formie otwartej wojny trwa od 2022 roku – w ciągu kilku dni i prawdopodobnie za pomocą zaledwie kilku dwustronnych spotkań. Fakt, że Trumpowi nie brakuje siły, by przynajmniej spróbować takiego podejścia, jest pewny. Trzeba będzie jednak obserwować, jakie rezultaty uda mu się osiągnąć i czy rzeczywiście będą one służyły interesom narodu ukraińskiego, czy też jedynie rozładowaniu napięcia i odciążeniu USA od ekonomicznego i społecznego ciężaru tego konfliktu oraz ochronie Europy. NEGOCJACJE WEDŁUG MOSKWY
Chociaż minister Ławrow oświadczył, że Rosja zawsze była otwarta na negocjacje, jest więcej niż jasne, że każdy krok w kierunku zaprzestania działań wojennych może być zaakceptowany tylko przez Moskwę w pozycji siły. Możliwe, że wiele z tego, co zostało nazwane „podstawowymi przyczynami” konfliktu, zostało wyeliminowanych. To, co byłoby ważne dla Moskwy w tej chwili, to nie zawieszenie broni i krystalizacja konfliktu, który może zostać wznowiony za jakiś czas, ale raczej prawdziwy pokój, który jest nienaruszalny i który jest przypieczętowany na warunkach Kremla. W związku z tym w każdej dyskusji, która rozpocznie się w styczniu z Trumpem, emisariusze Putina będą prowadzić dialog, ale zaczynając od silnych pozycji, które trzeba będzie zdobyć. Z pewnością część tej strategii dotyczy gazu i problemów, które mogą pojawić się w nadchodzących miesiącach wraz z wygaśnięciem umowy na tranzyt rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Jest to niemały element presji, zwłaszcza dla niektórych europejskich kancelarii. Z tego też powodu stanowisko Trumpa, które wyciekło w ostatnich tygodniach (m.in. w wywiadzie dla Time z 12 grudnia), zakładające natychmiastowe zamrożenie działań wojennych na linii zaangażowania, a tym samym ustabilizowanie obecnego frontu konfliktu, nie zostałoby dobrze przyjęte przez Moskwę. Pozostawiłoby to bowiem zbyt wiele niepewności co do przyszłości regionu, a następnie przekazałoby Europie ciężar wspierania ewentualnego konfliktu. Szansą, którą Kreml widzi w tej chwili, jest, za namową nowej administracji USA, osiągnięcie pokoju, który na stałe przydzieliłby okupowane terytoria ukraińskie Rosji. Inne rozważane hipotezy, takie jak ustanowienie europejskich sił interwencyjnych lub dwudziestoletnie zawieszenie członkostwa Ukrainy w NATO, nie byłyby wystarczające, aby skłonić Putina do negocjacji.

Rola NATO
Biorąc również pod uwagę wznowienie sporów gazowych, wraz ze wstrzymaniem tranzytu rosyjskiego gazu do Ukrainy wraz z wygaśnięciem umowy z 2019 r., negocjacje, które Donald Trump przygotowuje do otwarcia, wydają się rozpoczynać na dalekich od solidnych podstaw podstawach. Jest to dość trudna misja, zwłaszcza że grunt, na którym strony mogą się spotkać, jest bardzo niestabilny i silnie powiązany z sytuacją międzynarodową, a także kontekstem w terenie. Oczywiście, kwestia odstraszania będzie musiała zostać postawiona na stole, zwłaszcza dla Unii Europejskiej. W rzeczywistości rosyjski minister Ławrow w ostatnich tygodniach powrócił do kwestii rozmieszczenia większej liczby pocisków rakietowych skierowanych na zachód, oprócz wykorzystania najnowszej generacji pocisków balistycznych o nazwie Oresznik. To ponowne zainteresowanie rozmieszczeniem jednostek rakietowych należy w rzeczywistości postrzegać w kontekście innej kwestii, która może zaważyć na negocjacjach przewidzianych przez Donalda Trumpa: wygaśnięcia, zaplanowanego na 2026 r., Traktatu Nowej Gwiazdy o redukcji broni jądrowej. To właśnie na tej kwestii koncentruje się uwaga NATO, patrząc na zbliżające się negocjacje w sprawie odnowienia traktatu z oczekiwaniami, które wcale nie są pewne. Do tego stopnia, że wojska NATO stacjonujące w Europie zostały przesunięte w kierunku wschodniej granicy, co stanowi element dalszej presji na negocjacje i przebieg konfliktu między Rosją a Ukrainą. Być może jednak jest to również ruch zaprojektowany w związku z dotychczasowymi żądaniami potentata, który zagroził, że zwróci się do członków Sojuszu Atlantyckiego o wyraźne zwiększenie ich wydatków wojskowych. Wzrost ten może wynieść około 5% PKB. Odnosząc się do NATO, kontrpropozycja sekretarza generalnego Marka Rutte wynosiła maksymalnie 3% PKB, co w każdym razie stanowiło realny drenaż dla gospodarek wielu krajów europejskich. Sugestia Rutte pozostawia jednak miejsce na refleksję. W rzeczywistości nie jest to zamknięcie się na zwiększone wydatki wojskowe, a jedynie zmniejszenie oczekiwań USA. Czy to znak, że w Europie jest niewielu, którzy wierzą w sukces negocjacji prowadzonych za pośrednictwem Trumpa w krótkim okresie?